chwytam słowa wprost wyrwane z trąbki Eustachiusza
siedmio dniowe upadki
na rzecz powstania słońca zza enklawy poruszeń

*

a potrafią się kłócić o rzeczy po zmarłym, kiedy przynosisz dzień w koszu wiklinowym
z wczorajszych świąt
znałeś dzień urodzin połowy, może znasz pęknięcie pnia?
kto przysięgę naruszy ziemi tej kołysanki, kto złamie kamień idąc wertepem po skali
ach biada jemu za życia, biada i biada jego duszy!
po śmierci wetkną kamień w usta i będą ćwiczyć w milczeniu

opalony mieś nieć, choć te dziewczyny lubią kaloryfer
zapomnij o byłym i obecnym czasie – już Bóg, panie ty spojrzałeś i spisano noc
do trenera, synów echa, śniegu zaprzepaszczone mrowie – opalam się późnym wieczorem
nie bezczeszcząc piątku – choć i tak uważam, że Jerycho należy odbudować
choćby na ciszy i snach

bas, sopran i alt, i wypalona zapałka mają się stykać główkami
żadnego innego zbliżenia –
prócz oprócz zakola rzeki, delty serc które meandrem nazwiemy