Zapomniałem zeszłego roku przemówienie –
puenta upadła na wątpliwych kluczach
do braw. Tutaj Syzyf, tutaj Nike. Masz utajone
języki wypychające sytość leżakującą

w głodzie umysłu, apetyt na wiersz:
rozbudza ostentacyjnie kłamliwą noc, tak niedorzeczną
– klucząc wzrokiem po odleżynach świata.
Z wosku jadłem kołacze, bo umiem tylko

truflem zaspokoić, to czego nie umiem.
Zetrzeć z twarzy kroplę sponiewieraną wszechwiedzą
o sobie jadalni paterze z gór uniesienia,
reumatyzm sędziego spowiada zachód…

Cuda świata. Jeśli umią mówić, zamilkną fałszem.
Dźwigać krzyż południa i to mało: na cenzora
Umodlonego Pokolenia – to mir sekundą… wzbudzony
pauzy w nenufarze gościnnym. Kłódką:

mrowią me natchnienia. Muszę odeprzeć
tajfun – zespalam tworzące się fraktale z nieosobliwej
materii ulepię furażerki. Kto wie mało, kto?
A płótno ostudzi wywar, z którego łzy zrodzone,

nie stworzone…