Mam dach świata nad głową – czerpię wiedzę z obłoków
podnoszę hostię w wojennej pożodze, na barykadzie snu
wyznaję: że tu na tej ulicy padał deszcz. Ja jestem miasto

i cierpię za miliony, który nie skrzywdziłem człowieka
prostego, ani nie powiedziałem dokąd zmierzam? Gdy nic
dwa razy się nie zdarzyło: płakały dzieci, nie łzami, lecz

były to kamienie. Jak dobro złu na sługę najwyżej się
nadaje. Kiedy w szczęśliwej drodze już czas. Mam trzydzieści
cztery lata i jestem Cały Twój – jestem aniołem, lecz

rzucam swą ojczystą ziemię. I wchodzę tam, gdzie żegnając
się z nadzieją – utratą – odnajdywanie, na swym palcu
żegnam tańczące żywioły, oglądam Mury, bruki. Musiałem

nauczyć się używania słowa „ja” i pogodzić się z jego
miarą, by jeszcze dziś być w Raju…