Odsłaniam kotary nieba
(wiem ile siły potrzebował
Bóg, by kamień zatrzymać w ustach ćwicząc milczenie)
patrząc na ratusz oddechów
zebranych w armię łez
zaciągam się w głosy nieba, mając cztery oktawy
wylanych niepotrzebnie
za czeladź zdumionych w sobie
meandr kluczących po
stopniach ziemskich skali
wy po żeton
z taryfy wstydu, bo ukojenia nie będzie
ja po zgodę na miłe uniżenie
sami wybraliście pochodne
miłości, ugór myśli
w sztolni kruszców zastygłe pejzaże
w moim mieście wspólne powietrze
i jakaś Walkiria
zawsze budowałem na skale
rysuję źrenicą basztę na progu
rolą życia – uzmysłowienie: święta skradzione pełni
dnie powszednie ubrane w nów
zbawienie –
zsyłką do wiecznej szczęśliwości
zatańczę z tobą
gdzie wschód i zachód
zanosząc wszystko
chwale Nieba